piątek, 17 lipca 2015

Prolog

     - Mir! Hej, Mir! Spóźnisz się!
     Dźwięk głosu mojej mamy doprowadza mnie do szału. Ledwie pięć minut temu zadzwonił mój budzik, ona już krzyczy z kuchni. Pewnie za 10 sekund uderzy do mojego pokoju krzycząc, że nie wypada spóźnić się w ostatnim dniu szkoły.
     Zdejmuję z ucha poduszkę, która tłumiła głos mamy i powoli podnoszę się z łóżka. Słyszę kroki. Mama jest już blisko. Szybko się podrywam, łapię kosmetyczkę, która leży obok łóżka i biegiem ruszam do łazienki zamykając za sobą drzwi. Słyszę, jak wchodzi do pokoju zamykając za sobą drzwi.
     - Mir, jesteś w łazience? - dochodzi do mnie jej zza drzwi.
     - Tak, mamo - odpowiadam.
     - Och, dobrze. Wołałam z dołu, ale nie odpowiadałaś.
     - Przecież nie spóźniłabym się w ostatnim dniu szkoły.
     - Jesteś zdolna do wszystkiego, Mir. A jak będzie wyglądać twoje świadectwo?
     Co roku mama martwi się o moje świadectwo tuż przed zakończeniem szkoły. Zamiast pilnować mnie cały rok, jak to robią inne mamy, ona pozwala mi na imprezy w ciągu tygodnia. Czy odpowiada mi taka mama? Poza dźwiękiem jej głosu przed siódmą rano, jak najbardziej.
     - Zdasz?
     Sama siebie o to pytam. Wszystko zależy od pana z francuskiego. Jeśli nie będzie taki wredny jak rok temu dla Samanty Free i uzna, że przepuści mnie za starania, mimo że nie umiem wymówić nawet jednego słowa, bal maturalny będę świętować z moimi przyjaciółmi już za rok.
     - Jasne, mamo - odpowiadam, chociaż nie jestem do końca pewna. Pan Grace nie jest moim ulubionym nauczycielem, jednak lepiej by tego nie wiedział. Na każdej lekcji głoszę się przy każdym jego pytaniu i staram się odpowiadać, chociaż nawet się nie przygotowałam. Wmawiam mu, że nie mam głowy do języków. Tak naprawdę nie umiem tylko francuskiego. Hiszpański idzie mi doskonale, jednak moje oceny też nie są najlepsze, żeby nie nabrał podejrzeń.
     - Mam nadzieję, bo jeśli nie, nie pojedziesz na obóz.
     No tak. Razem z przyjaciółką Chloe jadę na obóz do Hiszpanii. Miałam jechać z innym przyjacielem, Lucasem, który podoba mi się odkąd się poznaliśmy, jednak Lucas zrezygnował z obozu, gdyż jego dziewczyna Madison, namówiła go na wspólne wakacje.
     Nie chodziłam do tego liceum od pierwszej klasy. Przeprowadziłam się tu z mamą po rozstaniu rodziców. Przez pierwszy miesiąc w nowej szkole byłam pośmiewiskiem, jednak Lucas wyciągnął w moją stronę pomocną dłoń, pomógł mi wejść w nowe środowisko. Od początku był dla mnie miły. A w połączeniu z umięśnionym ciałem i ciemnymi włosami został moim ideałem chłopaka. Zauroczyłam się nim.
     Zaprzyjaźniliśmy się, a potem poznał mnie z Chloe, która później również stała się moją przyjaciółką. Jest rok młodsza, trochę dziecinna, ale i tak ją kocham.
     Madison - dziewczyna Lucasa. Nigdy się nie lubiłyśmy i oboje o tym wiemy, jednak staramy się być dla siebie miłe.
     Ona - lubi być w centrum uwagi. Myśli, że jest najpiękniejsza. Cała szkoła ją zna, ona zna każdego.
     Ja... hm.. trochę podobnie. Zna mnie dużo osób ze szkoły, no może jestem trochę "sławna", często jestem w centrum uwagi, jednak wcale mi na tym nie zależy. W szkole wybiłam się dzięki Lucasowi. On również jest "sławny". W tym roku on i Madison zostali królem i królową balu (maturalnego). Tak, są rok starsi ode mnie.


     - Dzień dobry, panie Grace - mówię, gdy mijam go na korytarzu idąc na apel.
     - Dzień dobry, Mira - uśmiechnął się smutno. Nienawidzę, gdy tak do mnie mówi.
     - Chciałam się zapytać..
     - Czy przepuszczę cię do następnej klasy - odpowiada za mnie - Mira, przykro mi ale nie zobaczymy się w trzeciej klasie.
     Jak to możliwe? Czyżby ciągłe podlizywanie się mu nie pomogło? Potraktował mnie tak, jak Samantę Free, jednak ona nawet się nie podlizywała. Na każdym kroku pokazywała, jak nie cierpi pana Grace'a. Gdybym wiedziała, że tak będzie, postąpiłabym tak samo jak ona. Koniec z byciem miłym! Gdy znów mnie będzie uczył w następnym roku... drugiej klasy... będę taka jak Samanta.
     "- Miro, przeczytaj polecenie, a następnie przetłumacz na francuski. 
     - Nie umiem, panie Grace. 
     - Chociaż spróbuj, Miro.     -Powiedziałam, że nie umiem! Czemu pan się na mnie uwziął?! W tej klasie jest 34 innych uczniów a na każdej lekcji mnie pan bierze do odpowiedzi! To niesprawiedliwe! Wie pan, jak ja się czuje? Nie umiem francuskiego i nie będę się go uczyć? Po co mi to? Po angielsku mogę się dogadać w każdym kraju! A jak nie, umiem jeszcze hiszpański. Więc po co mi francuski?!"
     - Ponieważ nie będę cię uczył! - głos pana Grace'a wyrywa mnie z przemyśleń.
     - Co proszę? - widok uśmiechniętej twarzy pana Grace'a totalnie miesza mi w głowie.
     - Nie będę cię uczył w ostatniej klasie. Idę na emeryturę. Myślałem, że pójdę dopiero za rok, ale zdrowie na to nie pozwala.
     - T-to znaczy, że przeszłam do następnej klasy?
     - Tak, właśnie tak. - nie mogę w to uwierzyć! Jednak przeszłam! Hiszpanio, nadchodzę!
     - Dziękuję, panie Grace. - rzucam się panu Grace'owi na szyję, a następnie biegnę na salę gimnastyczną.
     Apel rozpocznie się za dwie minuty. Szukam wśród tłumu uczniów Chloe. Odnajduję ją w przedostatnim rzędzie ławek. Ruszam w jej stronę i siadam po jej lewej stronie.
     - Hej - mówię, a ona ściska mnie na przywitanie.
     - Rozmawiałaś z Grace'? - pyta zaciekawiona.
     - Tak, przepuścił mnie.
     - Och, to świetnie - odpowiada z radością. Cieszy się, bo gdybym nie przeszła jechałaby na obóz sama.
     - Hej, Mir - słyszę głos za sobą. Odwracam się i widzę, że obok mnie siada Lucas ze swoją dziewczyną.
     - Hej, Lucas. Jadę na obóz. Grace mnie przepuścił.
     - To fantastycznie! Szkoda, że nie mogę jechać z tobą.
     - Ty, kotku, będziesz się świetnie bawił ze mną. - wtrąciła megapiękność Madison. -  Hej, Mira.
     - Hej, Madi.
     - Drodzy uczniowie. - dyrektorka rozpoczęła swoje długie i nudne przemówienie na temat nauki i szkoły. Podobno od pięciu lat jej przemówienia na zakończenie roku nie różnią się ani jednym słowem - Zapraszam na środek wszystkich, którzy w tym roku szkolnym poświęcili w naukę wielki wysiłek i otrzymają świadectwa z wyróżnieniem. Zaczniemy od pierwszoklasistów. Tobias Dreck. Zack Dreck. - dwóch bliźniaków wychodzi na środek i staje obok dyrektorki. - Samanta Free.
     - Nie wierzę - mówię nie co za głośno, więc Chloe patrzy na mnie wzrokiem, który mówi "Mir, nie wypada". - Jak to - mówię szeptem do Chloe. - Ona z wyróżnieniem? Przecież rok temu została siedzieć. Sama mi to opowiadała!
     - Chloe Reid. - słyszę dyrektorkę.
     Słysząc swoje nazwisko Chloe podnosi się z miejsca.
     - Co? Ty? - nie dowierzam. W odpowiedzi Chloe słodko się uśmiecha i rusza na środek sali. - Kujon - mówię, gdy jeszcze jest w zasięgu mnie usłyszeć. - Co dostałaś - pytam, gdy Chloe wraca z książką i świadectwem.
     - Książkę o zwierzętach występujących w lesie. - Podaje mi książkę, a ja oglądam obrazki w ramach zabicia nudy.
     - Pora na uczniów drugich klas. Bez wyróżnienia - dyrektorka podkreśla ostatnie dwa słowa. Czyta nazwiska w kolejności do najniższej średniej.
     - Będziesz ostatnia? - pytanie Lucasa bardziej brzmi jak stwierdzenie.
     - Pewnie tak.
     - Mirabelle Torner. - podnoszę się z miejsca. Dyrektorka podaje mi świadectwo, a ja staję w szeregu z innymi uczniami. - I na końcu Jack Stave.
     Z powrotem siadam między Lucasem a Chloe.
     - No no. Muszę pogratulować. - śmieje się Lucas.
     - Zamknij się - uciszam go ze śmiechem.
     - Co królowa rozkaże.
     Śmiejemy się tak jeszcze przez chwilę, dopóki dyrektorka znowu się nie odzywa.
     - A teraz nasi absolwenci. Najwyższą średnią ma... Lucas Haman!
     - Co? - patrzę na niego zdziwiona.
     - Cóż, Mira - mówi ze śmiechem - Niektórzy się uczą.
     - Madison Stone - wymienia dyrektorka.
     - Madi - patrzę na nią a ona uśmiecha się ze złością.
     - Dominic Food. Chloe Tadson. Jacos Cross. - wygląda na to, że dość sporo uczniów z ostatniego roku się postarało.
     - Niektórzy się uczą. - przedrzeźniam Lucasa gdy znów siada obok mnie.
     - Cała trójka twoich przyjaciół się postarała, a ty nie? Podejrzane. - śmieje się Chloe.
     - Cóż, coś mnie musi wyróżniać.

poniedziałek, 6 lipca 2015

Rozdział 1.

     - Uważaj jak leziesz - krzyczę za Jacobem Crossem, który biegł korytarzem i omal mnie nie potrącił.
     - Przepraszam, wasza litościwość - odwraca się i mówi z ironią robiąc lekki ukłon.
     - Dla ciebie litości za niedługo zabraknie.
     - O, przepraszam najłaskawsza. Muszę pogratulować świadectwa. Jakim cudem udało ci się nie być na samym końcu?
     - Jakim cudem udało ci się zaprzyjaźnić z Lucasem?
     - Zapytaj się siebie o to samo. - odpowiada ze złością i się oddala.
     Jacob Cross - jeden z wielu przyjaciół Lucasa.
     Jacob Cross - mój wróg.
     Od początku naszej znajomości nie przepadamy za sobą. Jest z nim podobnie jak z Madi, jednak z nią udajemy, że się lubimy, a przynajmniej przy Lucasie.
     Jake na początku wydawał się fajny, jednak gdy powiedział, że nieuki daleko nie zachodzą zniknął z listy moich przyjaciół. Wydaje mu się, że jest lepszy od innych. No może jest... ale nie musi się tym przechwalać!


     Dzień przed wyjazdem do Hiszpanii odwiedza mnie Lucas. Nie będziemy się widzieć dwa tygodnie, więc oglądamy wspólnie film obżerając się czipsami.
     - Jaki oglądamy film? - pyta Lucas.
     - Nie wiem. Może jakiś horror? - proponuję.
     - Horror? Nie zaśniesz w nocy - śmieje się, jednak po chwili poważnieje - Może coś romantycznego?
     - Co cię naszło na romantyczne filmy? "Obecność" może być?
     - Sam nie wiem. Rozstałem się z Madison.
     Poważnieję. Rozstał? Kiedy? Nie widzieliśmy się prawie tydzień, odkąd skończyła się szkoła, a on już zdążył się z nią rozstać? I nic nie mówił? Nie chciał żebym go wsparła, pocieszyła?
     - Co? Dlaczego?
     - Ach, ostatnio dziwnie się zachowywała. Nie chcę teraz o tym mówić.
     - Nie wyglądasz, jakby ci było przykro.
     - Jak ma mi być przykro, skoro dziewczyna, którą kocham siedzi obok mnie?


     - Mir, Hiszpania czeka! - zachwyca się Chloe. Siedzimy na tylnych siedzeniach w samochodzie. Moja mama zawozi  nas do Nowego Jorku, gdzie czeka na nas statek, którym popłyniemy do Hiszpanii.
     Gdy wysiadam z samochodu dzwoni mój telefon. Odbieram.
     - Hej, Mir - po drugiej stronie słyszę głos Lucasa. - Jesteście już na statku?
     - Hejka, nie. Zaraz będziemy wsiadać i dostaniemy pokoje.
     - Właśnie! Miałem ci powiedzieć, a prawie zapomniałem. Mój kumpel, Jake, jedzie na ten sam obóz co wy.
     - Jake? Jaki Jake?
     - Cross - odpowiada - Jacob Cross.
     - Jacob Cross? -  ledwo się powstrzymuję, żeby nie krzyczeć. NIE!!! - Nie. Nie. Nie. Tylko nie to. Jake Cross, którego nienawidzę całym moim ciałem, całym moim sercem i całą moją duszą? Ten Jake Cross?
     - Zadzwoń, jak będziecie w Hiszpanii, kotku. - odpowiada ze śmiechem - Szczerze, myślałem, że zareagujesz gorzej.
     - Nienawidzę go.
     - Tak wiem, ale nie powinnaś się tak złościć. Pewnie poznasz tak dużo niesamowitych ludzi, że nawet nie zwrócisz na niego uwagi. Kocham cię.
     - Ja cię bardziej. Ale pewnie będzie znowu...
     - Kocham cię, Mir. Nie zapomnij o tym.
     - Och.. no dobrze. Spróbuję być miła.
     - I tak trzymaj, kochanie.
     - Kocham cię, Lucas - mówię i rozłączam się.
     - To był Luke? - pyta zaciekawiona Chloe, która nie wiadomo kiedy pojawiła się obok mnie. - To wy jesteście razem?
     - Uh.. tak. Od wczoraj - mówię.
     - Tak! Tak. Tak. Tak! Wiedziałam, że kiedyś będziecie razem! Mir i Luke! No kto by pomyślał. To on już nie jest z Madison? Uh. W końcu. Ich związek nie miał sensu. Właściwie kto z kim zerwał? W sumie mało o nich! Opowiedz mi o was! Jak to się stało! Dopiero od wczoraj? Całowaliście się już?
     - Chloe, powoli. Tak, całowaliśmy się, ale muszę ci coś...
     - Wiedziałam! Związek zaczyna się od pocałunku. A wiesz, że...
     - Chloe! Uspokój się. - mówię zdenerwowana. - Jace Cross jedzie z nami na obóz!
     - Jake Cross? Ten przystojniak z 3c?
     - Tak, ten - potwierdzam - I nie jest przystojniakiem. - przypominam.
     - Mówisz tak, bo ci się podoba.
     - Nie, Chloe, nie. Nawet tak nie mów. Mam chłopaka, nie zapominaj.
     - Z którym jesteś dopiero jeden dzień, czyli to jeszcze nic oficjalnego. Możesz się jeszcze trochę zabawić.
     - Chloe.
     - No dobrze. Myśl co chcesz, dla mnie i tak jest przystojniakiem.


     - TAK!!!! - krzyczy Chloe, gdy wchodzimy do naszego pokoju na statku. - Za trzy dni będziemy w Hiszpanii!!!
     Chloe skacze jednym z łóżek jak opętana, a ja siadam na jego skraju.
     - Przestań się drzeć, Chloe - uspokajam ją. - Jeszcze ktoś usłyszy i co sobie pomyśli?
     Chloe schodzi z łóżka i siada obok mnie.
     - A wiesz co ja myślę? Że przez tego Jake'a Crossa popsuł ci się humor. A wiesz co działa na poprawę humoru? - pyta, a po chwili zaczyna mnie łaskotać.
     - Przestań - śmieję się. - Chloe, proszę. Mam łaskotki.
     - Wiem, że masz, mała. - obie się śmiejemy, dopóki nie słyszymy pukania do drzwi.  Uspokajamy się i równocześnie mówimy "proszę".
     Do pokoju wchodzi kobieta około czterdziestki. Ma okulary na nosie, a na jej krótkich wiśniowych włosach wyraźnie widać siwe odrosty.
     - Dziewczynki - mówi poważnie - uspokójcie się. Słychać was na cały korytarz. Jestem panna Slone. Panna, nie pani. Zapamiętajcie to sobie. Za pięć minut zbiórka na stołówce.
     Gdy panna Slone zamyka za sobą drzwi czekamy chwilę, a później wybuchamy śmiechem.
     - Panna, nie pani - przedrzeźnia ją Chloe - Zapamiętajcie to sobie.
     Po niecałych pięciu minutach wychodzimy na korytarz i szukamy stołówki. Na szczęście na każdym korytarzu są drogowskazy, więc szybko odnajdujemy drogę.
     - Witajcie dzieci - mówi panna Slone, gdy wszyscy przyszli na stołówkę. - Jestem panna Slone. Panna nie pani. Zapamiętajcie to sobie.
    Słysząc to Chloe omal nie wybucha śmiechem. A zaledwie tydzień temu uspokajała mnie na zakończeniu roku.
     - To jest pan Ripp, to pani Ripp. Małżeństwo. - panna Slone wskazuje na dwójkę osób, stojących obok niej. Mają około trzydziestki. - Podzielimy was na dwie grupy. Dziewczynki będzie pilnowała pani Ripp. Chłopaków - pan Ripp. Ja jestem kierownikiem obozu. Za trzy dni będziemy w Hiszpanii i ustalimy plan dnia. Tutaj, na statu, jest tak. Dziewiąta śniadanie. Trzynasta obiad. Osiemnasta trzydzieści kolacja. Cały dzień macie wolny. Nie będziemy was trzymać pod kluczem.


     - Witaj, Miro - usłyszałam za sobą słodki głosik mężczyzny, jednak gdy uświadamiam sobie do kogo należy chce mi się wymiotować.
     - Cześć, Jake - mówię ze złością i idę do swojego pokoju, jednak on podąża za mną.
     - Co tu robisz?
     - Przyjechałam na obóz. Coś nie pasuje?
     - Nie, nie. Wszystko świetnie. Czternaście dni pod jednym dachem. W nocy przyjdziesz z nożem czy widłami? Wiesz, muszę się przygotować. Chcę się jakoś obronić. - mówi z sarkazmem w głosie.
     - Dlaczego za mną idziesz? - pytam, gdy już stoję obok mojego pokoju.
     - Tylko z tobą rozmawiam w drodze do mojego pokoju - mówi i wchodzi do pokoju znajdującego się naprzeciw mojego. Zamykając drzwi uśmiecha się pokazując zęby. Dopóki drzwi się nie zamkną stoję z powagą, a następnie wparowuję do mojego pokoju.
     - Jake ma pokój naprzeciw nas - mówię zdenerwowana i kładę się na łóżku.
     - To źle? - pyta Chloe, która rozczesuje włosy przed lustrem.
     - Mega źle.


     - Poproszę sok jabłkowy. - mówię do pani ze sklepiku znajdującego się na pokładzie. Podaje mi sok, płacę i odchodzę w poszukiwaniu Chloe.
     - Tutaj jesteś - Chloe złapała mnie od tyłu i o mało nie puściłam soku. - Poznałam kilku znajomych. Peper i Petera Wets. Bliźniaki. Ona urocza, on przystojny. Oboje są słodcy. Jamesa Robertsa...
     - Chloe, poznam ich wszystkich później. OK? Nie musisz mi o nich opowiadać.
     - Luz, Mir. O patrz! Idzie Robert Andreson - wskazuje na ciemnowłosego umięśnionego chłopaka, który idzie w naszym kierunku - Naprawdę wielkie z niego ciacho! I co najlepsze. Wolny!
     - Chloe, uspokój się. Nie interesuje mnie to. Mam chłopaka.
     - Co nie znaczy że nie możesz poflirtować z innymi. - śmieje sie, co mnie denerwuje.
     - Chloe przestań.
     - Ale spójrz na to tak. Masz chłopaka i to od razu oznacza, że inny nie może ci się podobać? Nadal kochasz tamtego i skoczyłabyś za nim w ogień, ale podoba ci się inny. Nie jest to zdrada ani kłamstwo, bo mówić mu tego nie musisz.
     - Chloe!
     - Dobra, już dobra. Koniec. O a tam...
     Wskazuje kogoś palcem, ale patrzę na nią wzrokiem, który mówi że jeśli zaraz nie przestanie wyrzucę ją za burtę.
     - A tam nic - Chloe posmutniała, więc całuję ją w policzek i mówię jaka jest cudowna.



     - Właź do tej łódki - pogania mnie Robert Anderson. Niby takie wielkie ciacho a jaki wredny. - Właź bo sam cię tam wrzucę.
     Przed chwilą byłam w sklepie. Kupowałam czipsy, paluszki, napoje i inne słodkości na wieczór. Miałyśmy zamiar się obżerać z Chloe. Kupiłam też podpaski, szampon, mydło, szczoteczki i pasty i jeszcze kilka innych rzeczy, bo biedna Chloe zapomniała kosmetyczki.
     Teraz jest ciemno, a na około mnie stoi większość obozowiczów. Nie zdążyłam wszystkich do końca poznać a już są dla mnie nie mili. Przypomina mi się pierwszy miesiąc w mojej szkole. Nigdzie nie widzę Chloe. Pewnie siedzi w pokoju.
     - Nie wejdę - mówię.
     - No dobra - Robert mnie łapie i wrzuca do łódki. Ktoś inny związał mi ręce i obie nogi przywiązał do ławki, na której siedziałam, żebym nie wyszła.
     - Spokojnie - mówi Robert - Tylko cię opuścimy, a potem wciągniemy.
     - Dlaczego ja? - pytam trochę wystraszona, jednak nie dają tego po sobie poznać
     - Bo stawiasz największy opór. Będzie zabawniej - śmieje się Anderson, jednak mi wcale nie jest do śmiechu. - A, i nie waż się krzyczeć, bo jeśli któryś z opiekunów się dowie wylecisz za burtę.
     - Opuszczamy? - pyta ktoś, kto trzyma za linę.
     - Ja z nią zostanę w łódce - z tłumu wychodzi Jake. No proszę, tylko jego tu brakowało.
     - Żartujesz? - pyta Anderson.
     - Mówię poważnie. Miło będzie popatrzeć jak się trzęsie wystraszona. 
     Wszyscy się śmieją. Wszystkich to bawi. Wszyscy są weseli. Wszyscy, tylko nie ja. 
     Jake usiadł na przeciw mnie z uśmiechem wymalowanym na twarzy.
     - Opuszczamy - krzyczy ktoś.
     - Uwaga! - krzyczy ktoś inny.
     Czuję, jak łódka opada na ocean. Jest mi zimno. Czuję chłodny wiatr. Trzęsę się.
     - Już się boisz? - śmieje się Jake.
     - Zimno mi - mówię.
     - Spoko, zaraz będziemy na górze.
     Widzę, jak jedna lina opala z chlustem na wodę. Patrzymy przerażeni najpierw na linę, potem w górę.
     - Jake! - krzyczy Robert. - Ten idiota, Toby, puścił linę!
     - Niechcący! - krzycz za Robertem Toby.
     - Nie wciągniemy was na jednej linie!
     - Co zrobił?! - krzyczę i powoli zaczynam się bać - Świetnie, po prostu świetnie - mówię do Jake'a.
     Po chwili druga lina opada na wodę, a my oddalamy się od statku. Serce mi bije coraz mocniej, a ja nie wiem co zrobić, by wrócić na statek.
     - Co wy robicie?! - krzyczy zdenerwowany Jake.
     - Nie zauważyliśmy, że lina była urwana! Wybacz, stary! Gamonie! - krzyczy do obozowiczów - Wołajcie kogoś! Przecież oni nie mogą odpłynąć.
     - Gratuluję pomysłu na świetną zabawę! - krzyczę wściekła, gdy jesteśmy już kilka metrów za statkiem. Mam nadzieję, że ktoś nas uratuje, zanim pożrą nas rekiny.