poniedziałek, 6 lipca 2015

Rozdział 1.

     - Uważaj jak leziesz - krzyczę za Jacobem Crossem, który biegł korytarzem i omal mnie nie potrącił.
     - Przepraszam, wasza litościwość - odwraca się i mówi z ironią robiąc lekki ukłon.
     - Dla ciebie litości za niedługo zabraknie.
     - O, przepraszam najłaskawsza. Muszę pogratulować świadectwa. Jakim cudem udało ci się nie być na samym końcu?
     - Jakim cudem udało ci się zaprzyjaźnić z Lucasem?
     - Zapytaj się siebie o to samo. - odpowiada ze złością i się oddala.
     Jacob Cross - jeden z wielu przyjaciół Lucasa.
     Jacob Cross - mój wróg.
     Od początku naszej znajomości nie przepadamy za sobą. Jest z nim podobnie jak z Madi, jednak z nią udajemy, że się lubimy, a przynajmniej przy Lucasie.
     Jake na początku wydawał się fajny, jednak gdy powiedział, że nieuki daleko nie zachodzą zniknął z listy moich przyjaciół. Wydaje mu się, że jest lepszy od innych. No może jest... ale nie musi się tym przechwalać!


     Dzień przed wyjazdem do Hiszpanii odwiedza mnie Lucas. Nie będziemy się widzieć dwa tygodnie, więc oglądamy wspólnie film obżerając się czipsami.
     - Jaki oglądamy film? - pyta Lucas.
     - Nie wiem. Może jakiś horror? - proponuję.
     - Horror? Nie zaśniesz w nocy - śmieje się, jednak po chwili poważnieje - Może coś romantycznego?
     - Co cię naszło na romantyczne filmy? "Obecność" może być?
     - Sam nie wiem. Rozstałem się z Madison.
     Poważnieję. Rozstał? Kiedy? Nie widzieliśmy się prawie tydzień, odkąd skończyła się szkoła, a on już zdążył się z nią rozstać? I nic nie mówił? Nie chciał żebym go wsparła, pocieszyła?
     - Co? Dlaczego?
     - Ach, ostatnio dziwnie się zachowywała. Nie chcę teraz o tym mówić.
     - Nie wyglądasz, jakby ci było przykro.
     - Jak ma mi być przykro, skoro dziewczyna, którą kocham siedzi obok mnie?


     - Mir, Hiszpania czeka! - zachwyca się Chloe. Siedzimy na tylnych siedzeniach w samochodzie. Moja mama zawozi  nas do Nowego Jorku, gdzie czeka na nas statek, którym popłyniemy do Hiszpanii.
     Gdy wysiadam z samochodu dzwoni mój telefon. Odbieram.
     - Hej, Mir - po drugiej stronie słyszę głos Lucasa. - Jesteście już na statku?
     - Hejka, nie. Zaraz będziemy wsiadać i dostaniemy pokoje.
     - Właśnie! Miałem ci powiedzieć, a prawie zapomniałem. Mój kumpel, Jake, jedzie na ten sam obóz co wy.
     - Jake? Jaki Jake?
     - Cross - odpowiada - Jacob Cross.
     - Jacob Cross? -  ledwo się powstrzymuję, żeby nie krzyczeć. NIE!!! - Nie. Nie. Nie. Tylko nie to. Jake Cross, którego nienawidzę całym moim ciałem, całym moim sercem i całą moją duszą? Ten Jake Cross?
     - Zadzwoń, jak będziecie w Hiszpanii, kotku. - odpowiada ze śmiechem - Szczerze, myślałem, że zareagujesz gorzej.
     - Nienawidzę go.
     - Tak wiem, ale nie powinnaś się tak złościć. Pewnie poznasz tak dużo niesamowitych ludzi, że nawet nie zwrócisz na niego uwagi. Kocham cię.
     - Ja cię bardziej. Ale pewnie będzie znowu...
     - Kocham cię, Mir. Nie zapomnij o tym.
     - Och.. no dobrze. Spróbuję być miła.
     - I tak trzymaj, kochanie.
     - Kocham cię, Lucas - mówię i rozłączam się.
     - To był Luke? - pyta zaciekawiona Chloe, która nie wiadomo kiedy pojawiła się obok mnie. - To wy jesteście razem?
     - Uh.. tak. Od wczoraj - mówię.
     - Tak! Tak. Tak. Tak! Wiedziałam, że kiedyś będziecie razem! Mir i Luke! No kto by pomyślał. To on już nie jest z Madison? Uh. W końcu. Ich związek nie miał sensu. Właściwie kto z kim zerwał? W sumie mało o nich! Opowiedz mi o was! Jak to się stało! Dopiero od wczoraj? Całowaliście się już?
     - Chloe, powoli. Tak, całowaliśmy się, ale muszę ci coś...
     - Wiedziałam! Związek zaczyna się od pocałunku. A wiesz, że...
     - Chloe! Uspokój się. - mówię zdenerwowana. - Jace Cross jedzie z nami na obóz!
     - Jake Cross? Ten przystojniak z 3c?
     - Tak, ten - potwierdzam - I nie jest przystojniakiem. - przypominam.
     - Mówisz tak, bo ci się podoba.
     - Nie, Chloe, nie. Nawet tak nie mów. Mam chłopaka, nie zapominaj.
     - Z którym jesteś dopiero jeden dzień, czyli to jeszcze nic oficjalnego. Możesz się jeszcze trochę zabawić.
     - Chloe.
     - No dobrze. Myśl co chcesz, dla mnie i tak jest przystojniakiem.


     - TAK!!!! - krzyczy Chloe, gdy wchodzimy do naszego pokoju na statku. - Za trzy dni będziemy w Hiszpanii!!!
     Chloe skacze jednym z łóżek jak opętana, a ja siadam na jego skraju.
     - Przestań się drzeć, Chloe - uspokajam ją. - Jeszcze ktoś usłyszy i co sobie pomyśli?
     Chloe schodzi z łóżka i siada obok mnie.
     - A wiesz co ja myślę? Że przez tego Jake'a Crossa popsuł ci się humor. A wiesz co działa na poprawę humoru? - pyta, a po chwili zaczyna mnie łaskotać.
     - Przestań - śmieję się. - Chloe, proszę. Mam łaskotki.
     - Wiem, że masz, mała. - obie się śmiejemy, dopóki nie słyszymy pukania do drzwi.  Uspokajamy się i równocześnie mówimy "proszę".
     Do pokoju wchodzi kobieta około czterdziestki. Ma okulary na nosie, a na jej krótkich wiśniowych włosach wyraźnie widać siwe odrosty.
     - Dziewczynki - mówi poważnie - uspokójcie się. Słychać was na cały korytarz. Jestem panna Slone. Panna, nie pani. Zapamiętajcie to sobie. Za pięć minut zbiórka na stołówce.
     Gdy panna Slone zamyka za sobą drzwi czekamy chwilę, a później wybuchamy śmiechem.
     - Panna, nie pani - przedrzeźnia ją Chloe - Zapamiętajcie to sobie.
     Po niecałych pięciu minutach wychodzimy na korytarz i szukamy stołówki. Na szczęście na każdym korytarzu są drogowskazy, więc szybko odnajdujemy drogę.
     - Witajcie dzieci - mówi panna Slone, gdy wszyscy przyszli na stołówkę. - Jestem panna Slone. Panna nie pani. Zapamiętajcie to sobie.
    Słysząc to Chloe omal nie wybucha śmiechem. A zaledwie tydzień temu uspokajała mnie na zakończeniu roku.
     - To jest pan Ripp, to pani Ripp. Małżeństwo. - panna Slone wskazuje na dwójkę osób, stojących obok niej. Mają około trzydziestki. - Podzielimy was na dwie grupy. Dziewczynki będzie pilnowała pani Ripp. Chłopaków - pan Ripp. Ja jestem kierownikiem obozu. Za trzy dni będziemy w Hiszpanii i ustalimy plan dnia. Tutaj, na statu, jest tak. Dziewiąta śniadanie. Trzynasta obiad. Osiemnasta trzydzieści kolacja. Cały dzień macie wolny. Nie będziemy was trzymać pod kluczem.


     - Witaj, Miro - usłyszałam za sobą słodki głosik mężczyzny, jednak gdy uświadamiam sobie do kogo należy chce mi się wymiotować.
     - Cześć, Jake - mówię ze złością i idę do swojego pokoju, jednak on podąża za mną.
     - Co tu robisz?
     - Przyjechałam na obóz. Coś nie pasuje?
     - Nie, nie. Wszystko świetnie. Czternaście dni pod jednym dachem. W nocy przyjdziesz z nożem czy widłami? Wiesz, muszę się przygotować. Chcę się jakoś obronić. - mówi z sarkazmem w głosie.
     - Dlaczego za mną idziesz? - pytam, gdy już stoję obok mojego pokoju.
     - Tylko z tobą rozmawiam w drodze do mojego pokoju - mówi i wchodzi do pokoju znajdującego się naprzeciw mojego. Zamykając drzwi uśmiecha się pokazując zęby. Dopóki drzwi się nie zamkną stoję z powagą, a następnie wparowuję do mojego pokoju.
     - Jake ma pokój naprzeciw nas - mówię zdenerwowana i kładę się na łóżku.
     - To źle? - pyta Chloe, która rozczesuje włosy przed lustrem.
     - Mega źle.


     - Poproszę sok jabłkowy. - mówię do pani ze sklepiku znajdującego się na pokładzie. Podaje mi sok, płacę i odchodzę w poszukiwaniu Chloe.
     - Tutaj jesteś - Chloe złapała mnie od tyłu i o mało nie puściłam soku. - Poznałam kilku znajomych. Peper i Petera Wets. Bliźniaki. Ona urocza, on przystojny. Oboje są słodcy. Jamesa Robertsa...
     - Chloe, poznam ich wszystkich później. OK? Nie musisz mi o nich opowiadać.
     - Luz, Mir. O patrz! Idzie Robert Andreson - wskazuje na ciemnowłosego umięśnionego chłopaka, który idzie w naszym kierunku - Naprawdę wielkie z niego ciacho! I co najlepsze. Wolny!
     - Chloe, uspokój się. Nie interesuje mnie to. Mam chłopaka.
     - Co nie znaczy że nie możesz poflirtować z innymi. - śmieje sie, co mnie denerwuje.
     - Chloe przestań.
     - Ale spójrz na to tak. Masz chłopaka i to od razu oznacza, że inny nie może ci się podobać? Nadal kochasz tamtego i skoczyłabyś za nim w ogień, ale podoba ci się inny. Nie jest to zdrada ani kłamstwo, bo mówić mu tego nie musisz.
     - Chloe!
     - Dobra, już dobra. Koniec. O a tam...
     Wskazuje kogoś palcem, ale patrzę na nią wzrokiem, który mówi że jeśli zaraz nie przestanie wyrzucę ją za burtę.
     - A tam nic - Chloe posmutniała, więc całuję ją w policzek i mówię jaka jest cudowna.



     - Właź do tej łódki - pogania mnie Robert Anderson. Niby takie wielkie ciacho a jaki wredny. - Właź bo sam cię tam wrzucę.
     Przed chwilą byłam w sklepie. Kupowałam czipsy, paluszki, napoje i inne słodkości na wieczór. Miałyśmy zamiar się obżerać z Chloe. Kupiłam też podpaski, szampon, mydło, szczoteczki i pasty i jeszcze kilka innych rzeczy, bo biedna Chloe zapomniała kosmetyczki.
     Teraz jest ciemno, a na około mnie stoi większość obozowiczów. Nie zdążyłam wszystkich do końca poznać a już są dla mnie nie mili. Przypomina mi się pierwszy miesiąc w mojej szkole. Nigdzie nie widzę Chloe. Pewnie siedzi w pokoju.
     - Nie wejdę - mówię.
     - No dobra - Robert mnie łapie i wrzuca do łódki. Ktoś inny związał mi ręce i obie nogi przywiązał do ławki, na której siedziałam, żebym nie wyszła.
     - Spokojnie - mówi Robert - Tylko cię opuścimy, a potem wciągniemy.
     - Dlaczego ja? - pytam trochę wystraszona, jednak nie dają tego po sobie poznać
     - Bo stawiasz największy opór. Będzie zabawniej - śmieje się Anderson, jednak mi wcale nie jest do śmiechu. - A, i nie waż się krzyczeć, bo jeśli któryś z opiekunów się dowie wylecisz za burtę.
     - Opuszczamy? - pyta ktoś, kto trzyma za linę.
     - Ja z nią zostanę w łódce - z tłumu wychodzi Jake. No proszę, tylko jego tu brakowało.
     - Żartujesz? - pyta Anderson.
     - Mówię poważnie. Miło będzie popatrzeć jak się trzęsie wystraszona. 
     Wszyscy się śmieją. Wszystkich to bawi. Wszyscy są weseli. Wszyscy, tylko nie ja. 
     Jake usiadł na przeciw mnie z uśmiechem wymalowanym na twarzy.
     - Opuszczamy - krzyczy ktoś.
     - Uwaga! - krzyczy ktoś inny.
     Czuję, jak łódka opada na ocean. Jest mi zimno. Czuję chłodny wiatr. Trzęsę się.
     - Już się boisz? - śmieje się Jake.
     - Zimno mi - mówię.
     - Spoko, zaraz będziemy na górze.
     Widzę, jak jedna lina opala z chlustem na wodę. Patrzymy przerażeni najpierw na linę, potem w górę.
     - Jake! - krzyczy Robert. - Ten idiota, Toby, puścił linę!
     - Niechcący! - krzycz za Robertem Toby.
     - Nie wciągniemy was na jednej linie!
     - Co zrobił?! - krzyczę i powoli zaczynam się bać - Świetnie, po prostu świetnie - mówię do Jake'a.
     Po chwili druga lina opada na wodę, a my oddalamy się od statku. Serce mi bije coraz mocniej, a ja nie wiem co zrobić, by wrócić na statek.
     - Co wy robicie?! - krzyczy zdenerwowany Jake.
     - Nie zauważyliśmy, że lina była urwana! Wybacz, stary! Gamonie! - krzyczy do obozowiczów - Wołajcie kogoś! Przecież oni nie mogą odpłynąć.
     - Gratuluję pomysłu na świetną zabawę! - krzyczę wściekła, gdy jesteśmy już kilka metrów za statkiem. Mam nadzieję, że ktoś nas uratuje, zanim pożrą nas rekiny.

2 komentarze:

  1. Hahaha Panna nie pani - I ta powaga xd Ale najlepsza koncowka *.* Nie moge sie doczekac kolejnego rozdzialu ! Juz zaczynam tez ogarniac fabule xd Musisz sie pospieszyc z pisaniem, bo jak nie to... to... t.. yyyy nie wiem co, ale bedzie zle ! XD Nie no a tak serio to rozdzial przekomiczny a potem przedramatyczny. W skrocie ? Swietny ^^ zycze weny ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział cudowny, zakochałam się w tym opowiadaniu, życzę weny :* :)

    OdpowiedzUsuń